Rozmowa z cyklu "SYLWETKA" ukazała się w magazynie THINK MICE.
WYCHODZENIE ZE STREFY KOMFORTU MAM WPISANE W DNA
Gdyby ktoś powiedział młodemu piłkarzowi, że zostanie właścicielem grupy marketingowo-technologicznej, z obrotami sięgającymi 60 mln zł, raczej by w to nie uwierzył. Na pewno nie uwierzyłby w to – jak sam przyznaje – Rafał Kupidura, prezes IF Nation Group. Poznajcie człowieka, który mimo że odnosił niemałe sukcesy na boisku, zdecydował się postawić na karierę w biznesie.
W przypadku Rafała wejście w świat sportu przyszło naturalnie. Jego wujek – Marian Kupidura – był bramkarzem w Radomiaku. – Oprócz tego, że tata zabierał mnie na mecze, często odwiedzałem zawodników w szatni, to byli moi kolejni „wujkowie”. Dzięki temu poznałem piłkarski świat od kuchni. Nic dziwnego, że się nim zachłysnąłem – mówi. Los bywa jednak nieprzewidywalny. Szczególnie, jeśli ma się charakter odkrywcy chcącego cały czas mierzyć się z nowym, nieznanym lądem. Koincydencja różnych sytuacji i zdarzeń, ale przede wszystkim świadomych decyzji sprawiła, że dzisiaj nasz bohater – i to od ponad 20 lat – robi coś zupełnie innego. Co nie znaczy, że piłka nożna zniknęła z jego życia, wręcz przeciwnie. Nie tylko za sprawą syna i chrześniaka, którzy świetnie radzą sobie na boisku (geny!), ale także przez to, że to właśnie sport i związana z nim rywalizacja okazały się dla Kupidury najlepszym uniwersytetem życia. Nauczyły pokory, wytrwałości i determinacji, dając doświadczenie, które wykorzystał jako człowiek szukający swojej drogi – zawodowej i życiowej.
Spełnione marzenia
Z piłką zaczęło się niewinnie, od szkółki z przysłowiowym „panem od WF-u”, ale chwilę później było już bardzo profesjonalnie. Młody Kupidura miał talent, więc szybko trafił do juniorów, a w wieku 15 lat do drużyny seniorskiej Radomiaka, który grał wtedy w III lidze. – Miałem szczęście, gdyż na swojej drodze spotkałem Maćka Jaśkiewicza. Świetnego trenera, ale również wychowawcę i mentora. Był moim przyjacielem, który pomagał w kwestiach boiskowych, ale i życiowych – wspomina Rafał. Rok później przeszedł do Broni Radom, a kilka dobrych występów sprawiło, że zaczęły się do niego odzywać poważniejsze kluby. Jeździł na tzw. konsultacje i testy, aż podpisał kontrakt z Wisłą Kraków. – W mojej percepcji były to piłkarskie Himalaje, I liga. Zasłużony klub, w którym przywitali mnie Kmiecik, Kapka czy Nawałka. Dla młodego człowieka to wielkie przeżycie, ale też ogromne zderzenie z nową rzeczywistością. Spod skrzydeł rodziców trafiłem do obcego miasta, w którym czekała na mnie masa wyzwań. Musiałem sobie poradzić. Najważniejsze jednak, że robiłem to co kochałem, w dodatku w tak znamienitym zespole. To był czas spełniania marzeń – przyznaje.
Dobitnym przykładem spełniania marzeń był gol strzelony w maju 1994 roku Legii, która do Krakowa przyjechała jako faworyt, ówczesny mistrz Polski. Kupidura pokonał na boisku Zbigniewa Robakiewicza, a Wiśle udało się wywalczyć remis. Z „Robakiem” nasz bohater spotkał się zresztą kilka lat później, tym razem już po jednej stronie „barykady” – konkretnie w ŁKS-ie Łódź. W międzyczasie grał jeszcze w Stali Mielec, gdzie ściągnął go Franciszek Smuda. – Kolejny zasłużony klub. Lato, Kasperczak, Szarmach – tam unosił się duch tych ludzi. Na tym polegało moje szczęście. Mogłem przecież trafić do innych drużyn, bez takiego dziedzictwa i codziennego kontaktu z ikonami polskiej piłki – mówi Kupidura.
Wielka improwizacja
Mimo wielu sukcesów Rafał Kupidura karierę piłkarską zdecydował się zakończyć. I to nagle. Dlaczego tak szybko? – Wynika to z mieszkanki mojego twardego stąpania po ziemi, racjonalnego patrzenia w przyszłość, ale też pędu za poszukiwaniem nowych rzeczy i wychodzeniem ze strefy komfortu. Mam to chyba wpisane w DNA. Może byłem niecierpliwy, ale zrozumiałem że sport, wszystko jedno w jakiej dyscyplinie, wymaga pewnej dyspozycji fizycznej. A ta prędzej czy później się skończy. Podjąłem więc decyzję, że czas zmierzyć się z prawdziwym życiem, które zdefiniowałem jako zakończenie przygody piłkarskiej i przeprowadzenie się do Warszawy. Miasta stwarzającego duże możliwości, z których chciałem skorzystać – tłumaczy.
W stolicy studiował zarządzanie i marketing, a także… zaczął szukać pracy. Mając w CV wpisane „piłkarz” nie było zbyt łatwo. Biegle mówił co prawda po angielsku, ale to przypadek sprawił, że poznał właściciela BCH TeleCommunications – Kalifornijczyka, który zatrudnił go w roli przedstawiciela handlowego. Tak zaczęła się kilkuletnia przygoda z branżą telekomunikacyjną. Jako że BCH TeleCommunications oferowała połączenia realizowane przez internet, a przez to tańsze niż Telekomunikacja Polska, Kupidura „biegał” po warszawskich firmach, które z założenia miały kontakty międzynarodowe, a przez to potrzebę dzwonienia za granicę. Szło mu na tyle dobrze, że zaledwie po dwóch miesiącach szef wydelegował go jako prelegenta, mającego przedstawić rozwiązania telekomunikacyjne na konferencji dla kilkuset ekspatów. Mimo braku doświadczenia wypadł fachowo, poznał ludzi, a biznes zaczął nabierać rozpędu. Kupidura został kierownikiem sprzedaży, wkrótce potem powierzono mu zadanie zakładania oddziałów BCH TeleCommunications w ośmiu polskich miastach. – Trwało to prawie półtora toku. Wynajmowałem biura, zatrudniałem ludzi, tworzyłem węzły komunikacyjne z infrastrukturą sieciową. Mieszkałem w kilku miastach jednocześnie. To była improwizacja, nie miałem o tym zielonego pojęcia. Zacząłem czytać wszystkie możliwe książki, jakie znalazłem w bibliotece Wydziału Informatyki i Telekomunikacji Politechniki Warszawskiej. Po to, aby być przygotowanym do negocjacji z kontrahentami. Oprócz tego odpowiadałem za wyniki sprzedażowe – mówi Rafał Kupidura.
Fascynacja marketingiem
Z firmy „wyciągnął” go transfer do Formus Polska, na stanowisko szefa sprzedaży B2B. Pięknie napompowany biznes za miliony dolarów, okazał się jednak wydmuszką. Zaledwie po 10 miesiącach spółka zaczęła umierać, a Kupidura trafił do Polskiej Telefonii Cyfrowej (ówczesna Era GSM), gdzie został szefem rozwoju produktów. Mobilne biuro, pierwsza transmisja na żywo telewizji TVN24 przez GPRS czy wprowadzenie telefonów BlackBerry – m.in. tym się zajmował. Przy okazji – tworząc coraz to nowsze produkty – miał dużą styczność z działem marketingu. Komunikacja marketingowa operatorów GSM, szczególnie w tamtych czasach, była istotnym elementem biznesu. – Przychodziło do nas wiele agencji, obserwowałem ich pomysły i projekty. Coraz bardziej mi się to podobało. Jednocześnie rosła we mnie frustracja, wynikająca z mojego charakteru. Chciałem działać i odkrywać nowe rzeczy, nie odpowiadał mi więc świat korporacyjny, który jest marnotrawstwem czasu, zasobów i energii. Gdzieś się to skumulowało, aż podjąłem decyzję o odejściu, praktycznie z dnia na dzień. Pomógł fakt, że miałem pomysły jak pewne rzeczy w marketingu zrobić inaczej. Produkcja przez jedną agencję plakatów i ulotek do salonów, przez drugą strony internetowej, kolejną spotu telewizyjnego czy działań ulicznych wydawała mi się bez sensu. Uważałem, że lepiej to zintegrować. Stworzyć komunikację opartą o spójny przekaz, co da lepszy efekt – mówi Kupidura. Swoimi przemyśleniami podzielił się z bratem Kamilem, wtedy jeszcze studentem, dodając do tego pomysł założenia agencji marketingu zintegrowanego. Pomysł, który wkrótce obaj Panowie wcielili w życie.
Tak powstała Focus Media Group, czyli dzisiejsza IF Nation Group. Dokładnie 20 lat temu, w 2003 roku. – Pójście w tym kierunku, bez doświadczenia i biznesowej analizy wydaje się szaleństwem. Miałem dobrą posadę, ale byłem zdeterminowany. To kolejna ucieczka ze strefy komfortu. Moja dusza fightera sprawiła, że nie miałem obaw przez wzięciem steru we własne ręce. Od młodzieńczych lat zmieniałem przecież miejsca zamieszkania i otoczenie, musiałem się adaptować – mówi Kupidura.
Kamil i Rafał Kupidura - właściciele Grupy IF Nation
Być oryginalnym
Start Focusa to wynajmowane mieszkanie na Ochocie i kilku fascynatów „robiących” reklamę i komunikację. W zbudowaniu portfolio pomogło przeniesienie do Millennium Plaza, gdzie w zamian za biuro firma – częściowo w barterze – obsługiwała marketingowo budynek i jego najemców. – Między mną a bratem wytworzył się naturalny podział obowiązków, wynikający z wiedzy i kompetencji. Ja od początku odpowiadałem za business development, szukanie pomysłów, co i z kim możemy zrobić. Z kolei Kamil, który jest umysłem ścisłym, mistrzem finansów i analityki, trzymał stronę finansową i operacyjną. Tak jest zresztą do teraz. Z tą różnicą, że przy dzisiejszych obrotach na poziomie 60 mln zł liczba zdarzeń biznesowych, mających konsekwencje finansowo-formalno-prawne jest znacznie większa – mówi Kupidura.
Wróćmy jednak do początków. Szukając czegoś czym firma może się wyróżnić, Rafał, bazując na doświadczeniu telekomunikacyjnym, postanowił wykorzystać w marketingu bezpośrednim narzędzia IVR. Połączył siły z firmą zajmującą się zbieraniem baz danych, proponując rozwiązanie wykraczające poza klasyczny telemarketing. Oprócz zautomatyzowanego procesu formuły sprzedażowej, nagrany wcześniej głos dzwoniącego automatu do złudzenia przypominał bowiem głos znanych aktorów, co skutecznie przykuwało uwagę klientów. Pomysł sprawdził się na tyle dobrze, że wywalczył pierwszą nagrodę w konkursie Golden Arrow. – To jeden z punktów przełomowych w historii Focusa. Kolejnym było spotkanie z managerką Bols Polska, na które poszedłem ze znajomym ze wspomnianej firmy od baz danych. Chodziło o zaproponowanie jej czegoś więcej niż bazy, jakiś kreatywnych rozwiązań i pomysłów. W noc poprzedzającą spotkanie, wraz z całym zespołem zrobiliśmy burzę mózgów, czego efektem było kilka ciekawych obrazów reklamujących Metaxę. Nie mieliśmy briefu, więc nie wiedzieliśmy, że nie miała ona profilu żeńskiego, na którym oparliśmy visuale. Nasze propozycje spodobały się jednak na tyle, że wkrótce wygraliśmy przetarg nie tylko na Metaxę, ale też na kolejne brandy alkoholowe – wspomina Kupidura. Po ok. dwóch latach od startu, pojawiły się poważne i złożone projekty, a biznes nabrał rozpędu. Focus zdobywał nowych klientów, takich jak m.in. Nationale-Nederlanden, Polsat (obsługiwany przez 13 lat), Brown–Forman (Finlandia i Jack Daniels, obsługiwane do dzisiaj) i wielu innych. Działania w retailu sprawiły, że firmę ominął też kryzys lat 2009/2010.
Świat eventów
Ze względu na szybki rozwój bracia Kupidura postanowili stworzyć strukturę holdingową, dającą specjalizację w określonych obszarach. W 2010 roku, pod parasolem Focus Media Group, powstała agencja marketingowa Focus Advaentage, digitalowa Comfitura oraz… eventowa, czyli Imagine Nation. Formalnie ta struktura przetrwała zresztą do dzisiaj, nazwę zmieniły za to jej komponenty. Już jako IF Nation Group funkcjonują bowiem: Focus Nation (komunikacja & marketing), Imagine Nation (eventy) oraz Moonsteps (software house & digital). – Geneza wejścia w przemysł spotkań i powstania Imagine Nation wiąże się z Arturem Ucherem, którego znam od lat. W momencie, kiedy wydzielaliśmy poszczególne spółki, pojawił się u nas z propozycją stworzenia agencji eventowej. Doświadczenie zdobyte w Fabryce Trzciny sprawiło, że jego kontakty i know-how były ogromne. Potrzebował jednak wsparcia organizacyjnego. Połączyliśmy siły – tłumaczy Rafał Kupidura.
Kolejne 13 lat to czas dalszego budowania portfela klienckiego i rozwoju – kompetencyjnego i osobowego. W tym czasie Imagine Nation stała się jednym z wiodących graczy na rynku, realizując rocznie ok. 300 projektów w Polsce i zagranicą, generując przy tym ok. 60 proc. przychodów całej Grupy. – Ten sukces nie byłby możliwy bez Artura. Kiedy zdecydował się nas opuścić, funkcję prezesa zarządu Imagine Nation objąłem ja. Wcześniej w ramach budowania relacji klienckich i synergii w grupie dotykałem tego świata, ale dopiero dwa lata temu wszedłem w niego naprawdę mocno. W wymiarze rozwoju spółki, ale też zaangażowania w działania branżowe, chociażby w ramach Klubu Agencji Eventowych (KAE SAR) – dodaje Kupidura.
Działania prowadzone przez KAE SAR ocenia jako tym bardziej istotne, że wiążą się one z budowaniem świadomości i edukacją – branży i jej klientów. – Pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja, ESG i cały wymiar zielonych eventów. To wszystko sprawia, że parametry prowadzenia biznesu zmieniają się diametralnie. Prowadzimy więc dialog z klientami. Oceniamy jakie mają oczekiwania, co im dostarczyć. Nasza branża jest rozproszona, a jako agencje jesteśmy jej integratorem. Wytwarzamy wartość merytoryczną w postaci koncepcji i kreacji oraz agregujemy wszystkie elementy składowe, tworząc wartość finalną za którą odpowiadamy. Wydarzenie musi się odbyć, nie ma miejsca na powtórki – tłumaczy Kupidura. Dobrą wiadomością jest jednak to, że event marketing staje się coraz silniejszy w komunikacji, marketerzy rozumieją jego rolę. Paradoksalnie przyczyniła się do tego pandemia, co dobitnie pokazał zeszły rok. Dzisiaj relacje z pracownikami, klientami czy partnerami biznesowymi opierają się na budowaniu wspólnych doświadczeń i emocjach. A nic nie zagwarantuje ich lepiej jak eventy. – Świat jest dynamiczny, doświadczamy za nami kolejneych przełomyów. Ale właśnie to daje mi energię do działania. Mamy jeszcze wiele do zrobienia, a ja chcę nadal odkrywać nowe lądy. Jest ich tyle, że przynajmniej przez kolejnych 20 lat będę miał co robić – zapewnia Rafał Kupidura.
Autorem tekstu jest Michał Kalarus, redaktor naczelny Think Mice